Battlefield 6 – recenzja. Udany powrót na front

Paweł Matyjewicz
Data dodania: 15-10-2025

Fani zbrojnych konfliktów w końcu się doczekali. Choć Battlefield przez ostatnie lata raczej leczył rany niż faktycznie walczył, tak nowa odsłona przypomina nam wszystkim, czym naprawdę powinna być ta zbrojna seria. Czy kampania fabularna Battlefield 6 dostarcza wystarczająco emocji, by mówić o niej, że nie jest jedynie dodatkiem dla trybu wieloosobowego?

Wojna, zawsze taka sama… no prawie

Na początku jeszcze raz podkreślę. Obecna recenzja dotyczy wyłącznie kampanii fabularnej Battlefield 6. Niestety, poprzez zapchane serwery, nie udało mi się jeszcze ograć multiplayer na tyle, by wydać o nim odpowiednią opinię. Z drugiej strony, skoro tyle osób cały czas gra, źle być nie może, prawda? Informacje o trybie wieloosobowym pojawią się na dniach i wówczas recenzja zostanie o nie zaktualizowana. Z tego samego powodu w tym samym czasie pozwolę sobie wystawić ocenę końcową. Tyle słowem informacji, wróćmy do tego, o czym napisać już mogę.


Czy Battlefield 6 ma dobrą historię? Napiszę przewrotnie: i tak, i nie. Jeśli brać ją pod kątem scenariusza, to nie stoi ona na najwyższej półce i jest banalna niczym średniej klasy wojenne kino akcji. Przedstawiony w grze konflikt jest mało wiarygodny i często przejawia braki w logice. Historia jest bardziej pretekstem do tego, by serwować nam kolejne misje i w jakiś sposób tłumaczyć, dlaczego trafiliśmy właśnie w takie, a nie inne rejony świata.


Jednocześnie muszę przyznać, że niczego więcej po prostu się nie spodziewałem. Może właśnie dlatego, mimo utartych schematów – takich jak wewnętrzny wróg – przechodzenie kolejnych etapów sprawiało mi sporą frajdę. Battlefield 6 jest bowiem niczym długa wizyta w kinie. Nie zawsze w pełni satysfakcjonująca, ale na tyle widowiskowa i efekciarska, że bardzo łatwo się w nią wciągnąć. Zwłaszcza że, jakby nie patrzeć, odczuwamy wszystko niejako na własnej skórze i bierzemy czynny udział w każdej minucie konfliktu, a nie jesteśmy jedynie biernymi widzami. Ale o co tak naprawdę walczymy?


Gra wrzuca nas w realia, w których NATO stoi na skraju rozpadu, a tajemnicza firma wojskowa Pax Armata, wykorzystując geopolityczny chaos, próbuje przestawić globalną równowagę sił na własną korzyść. Gdzieś w tle pojawiają się motywy wewnętrznej walki agencji wywiadowczych i oczywiście zdrady. Powiedziałbym, że standard. Dla nas bardziej istotne jest, że próbujemy to wszystko jakoś posklejać, przejmując kontrolę nad elitarną jednostką zwiadowczo-bojową Dagger 13.

Gra Battlefield 6 w naszej ofercie:

Kim są Sztylety i gdzie ich odnaleźć?

Dagger 13 to jednostka złożona z prawdziwych wymiataczy i specjalistów, choć nie zawsze to widać w samej rozgrywce. Mimo swoich specjalizacji każda z dostępnych postaci może z takim samym powodzeniem korzystać z każdej broni. Rozumiem doskonale, że taki zabieg był konieczny. Jakby nie patrzeć, poprzez szereg misji sterujemy różnymi postaciami, więc ograniczenia nie są tu wskazane, ale czasami miałem wrażenie, że role poszczególnych żołnierzy są jedynie umowne pod samą fabułę. Wiele misji skonstruowanych zostało jednak w taki sposób, że w domyśle lepiej sprawdza się dany typ broni.


A przyznać trzeba, że same misje są bardzo zróżnicowane i należy za nie pochwalić twórców. Praktycznie przez cały czas rozgrywki nie poczułem znużenia, bo serwowano mi zupełnie coś nowego. Bardziej uszczypliwi powiedzą, że trudno poczuć znużenie poprzez pięć godzin rozgrywki. Faktycznie, kampania nie należy do najdłuższych. Za pierwszym razem, jeśli gracie spokojnie, szukacie znajdek, a nie tylko szarżujecie do celów misji, przejście fabuły zajmuje jakieś 5–6 godzin.


No niewiele… Jednak intensywność misji sprawia, że trudno określić ten czas jako stracony. Zwłaszcza że kampanię w Battlefield 6 najlepiej odbiera się jako doświadczenie filmowe i najlepiej rozłożyć je sobie na kilka wieczorów w czasie. Gdy dodamy do tego możliwość powtarzania misji po ukończeniu gry oraz wyzwania, wskazany czas całkiem się wydłuża.


W czasie gry trafimy do różnych części świata. Realia konfliktu poznajemy dzięki wprowadzeniu w Gruzji, ale bardzo szybko przenosimy się na Gibraltar, na który składają się w zasadzie aż dwa zadania, w tym rewelacyjnie zrealizowana misja desantowa. Odwiedzimy także nowojorskie metro oraz Brooklyn – muszę przyznać, że są to chyba moje ulubione zadania w całej kampanii – oraz Egipt, w którym wskakujemy za stery czołgu i… no, robimy to, co czołg robi najlepiej. Wisienkami na torcie okazały się ostatnia misja, w której bierzemy udział w ostatecznym ataku na Pax Armatę, oraz poprzedzająca ją misja w Tadżykistanie, która jako jedyna ma bardziej otwartą konstrukcję i większą mapę. Łącznie bierzemy udział w dziewięciu zróżnicowanych zadaniach i mimo niewielkiej ilości zawsze jest ciekawie.

Uważajcie na rykoszety… znaczy błędy

Skoro mówimy o wojnie, nie mogło obejść się bez ran. Nie będę narzekać na liniowość większości misji, bo po prawdzie osobiście preferuję taki styl rozgrywki od otwartych światów. Nie da się jednak nie narzekać na problemy techniczne, które pomimo zaledwie kilku godzin rozgrywki w grze występują.


Zacznijmy od sojuszników, którym w czasie zabawy możemy wydawać kluczowe polecenia. W większości przypadków działa to zaskakująco dobrze, ale zdarzają się sytuacje, że nasi kompani stoją bez ruchu, znikają na naszych oczach lub nawet przez chwilę lewitują w powietrzu. Umiejętność lewitacji jest tu zresztą powszechna, bo dotyczy również pomniejszych obiektów, takich jak doniczki, butelki czy krzesła. W czasie jednego zadania jeden z moich towarzyszy zaczął strzelać… z brzucha. Na domiar złego robił to nieustannie, nawet gdy nie było w pobliżu wrogów. Może wydawać się to śmieszne, ale totalnie rozłożyło klimat całej misji, którą musiałem zresetować.


Bardzo irytujące jest również ostrzeżenie o opuszczeniu strefy misji. Rozpoczyna się krótkie odliczanie i musimy rozpocząć od ostatniego punktu kontrolnego. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że kilka razy podążałem dokładnie tymi samymi ścieżkami co moi kompani, ale gra pomachała mi palcem, uważając, że robię coś nieprawidłowego. Samo odliczanie jest natomiast na tyle szybkie, że rzadko kiedy da się już wrócić do strefy.


Nie uświadczyłem natomiast żadnych spadków animacji ani problemów z optymalizacją. Battlefield 6 działa stabilnie, no przynajmniej w wersji konsolowej – grę przechodziłem na standardowej wersji konsoli PlayStation 5.

A gdzie pocisk trafił prosto w cel?

Kampania Battlefield 6 wygląda pięknie, wręcz filmowo. Poszczególne misje są pod względem wizualnym zróżnicowane i dają poczucie faktycznego w nich uczestniczenia. Seria od zawsze znana była ze znakomitej destrukcji środowiska i nie inaczej jest w nowej odsłonie. Większość obiektów w grze można zniszczyć i napisać, że wygląda to spektakularnie, to jakby nic nie napisać. Upadające kolumny, łamiące się mosty czy też rozsypujące się w gruz całe budynki… można naprawdę poczuć się niczym na wojnie.


Zwłaszcza że zróżnicowano również fizykę poszczególnych broni. Przyznaję, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale bardzo odpowiada mi to, jak różnie w czasie strzelania wypadały poszczególne typy karabinów, strzelb, pistoletów czy gadżetów. Ot po prostu czuje się mniej więcej ich ciężar, odrzut czy czas przeładowywania. Może nie jest to hiperrealizm, ale mi w zupełności wystarczyło.


Całości dopełnia jak zwykle epicka ścieżka dźwiękowa, która dodatkowo pompuje w nas adrenalinę. Tym razem za muzykę odpowiada znany filmowy kompozytor Henry Jakcman, którego charakterystyczne brzmienie mogliście usłyszeć w wielkich hollywoodzkich hitach, jak Jack Reacher: Nigdy nie wracaj, Kong: Wyspa Czaszek, Kingsman: Tajne Służby czy Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów. Dla graczy natomiast bardziej istotne są jego projekty przy serii Uncharted. Tak więc, biorąc pod uwagę dorobek kompozytora, można napisać, że w Battlefield 6 poczuł się on niczym ryba w wodzie.


Jaka jest zatem kampania w Battlefield 6? Pełna skrajnych emocji, nie tylko na ekranie. To filmowe doznanie na kilka wieczorów i to bardziej w stylu amerykańskich akcyjniaków niż wybitnego kina. Jednocześnie nie odmówię twórcom pomysłów na poszczególne misje. Te są na tyle zróżnicowane, że bardzo szybko można przymknąć oko na zbyt podziurawioną historię. Jeśli zatem chcecie zrobić sobie przerwę od towarzyskich zmagań, będzie to satysfakcjonująca odskocznia na kilka godzin, która stanie się kropką nad i waszego obcowania z tytułem.

Kompania braci

Po dłuższym czasie spędzonym na rozgrywce online muszę przyznać, że Battlefield 6 dopiero tutaj pokazuje pełnię swojego potencjału. Kampania jak już zaznaczyłem była jedynie przystawką, natomiast multiplayer jest daniem głównym, na której wszyscy fani od lat czekali. Powrót do ogromnych bitew, w których czołgi, śmigłowce i piechota przeplatają się w jednym wielkim chaosie, przypomniała mi najlepsze czasy serii. Zawalające się budynki, wybuchy i grad pocisków, właśnie ten zgiełk sprawiał, że tryb był tak popularny, a niestety przez ostatnie lata bardziej przypominały fanserwis niż prawdziwe pole bitwy. 


Nie oznacza to jednak, że wszystko działa precyzyjnie jak u snajpera. Tempo rozgrywki jest znacznie wyższe niż w poprzednich odsłonach, co z jednej strony jest niewątpliwie plusem, z drugiej jednak sprawia, że gra przeradza się w niekontrolowany chaos. Fanom serii taki zabieg na pewno przypadnie do gustu, ja zwyczajnie należę do osób, które nieco dłużej zastanawiają się nad wykonaniem każdego ruchu, zatem otwarcie przyznaję, że ginąłem na froncie bardzo często. 

Może nie z taką intensywnością jak Tom Cruise w filmie "Na skraju jutra", ale powiedzmy, że całkiem się do niego pod tym względem zbliżyłem. 


W efekcie wiele starć kończyłem, zanim zdążyłem zrozumieć skąd padł strzał… tak wiem, cienias. Zdarza się jednak, że drużynowa koordynacja schodzi na dalszy plan, a o zwycięstwie decyduje sam refleks i znajomość kluczowych punktów na mapie. Oczywiście, nie jest tak, że brakuje tutaj taktyki. Z odpowiednią drużyną będziecie w stanie zdziałać cuda, jednak nie oczekujcie ich po rozgrywce z losowymi osobami.

Broń w dłoń… ale którą?

Na pochwałę zasługuje natomiast rozbudowany system destrukcji i ulepszona fizyka poruszania się pojazdami. Bo czy jest coś bardziej satysfakcjonującego od wbicia się czołgiem w budynek, który po chwili zamienia się w chmurę pyłu i gruzu? Bronie, podobnie jak w kampanii fabularnej są również bardziej zróżnicowane i faktycznie odczuwa się ich ciężar oraz siłę odrzutu. Szkoda tylko, że balans pomiędzy nimi nie zawsze został zachowany. Niektóre karabiny dominują na niemal każdej mapie, inne wydają się bezużyteczne. Dodatkowo system progresji, choć rozbudowany, bywa na początku nieintuicyjny. Odblokowywanie poszczególnych elementów trwa zbyt długo, a ciągłe oglądanie menu zarządzania potrafi frustrować. Na szczęście, kiedy już znajdziecie odpowiedni zestaw broni i towarzyszy do wspólnej walki, wszystko nabiera właściwego rytmu. Należy również pamiętać, że jest to gra, w której prawdopodobnie spędzicie setki godzin, więc na bank zapomnicie o początkowych trudnościach.


System klas również doczekał się przebudowy i, co ważniejsze, tym razem rzeczywiście ma znaczenie. Każda specjalizacja posiada swoje mocne i słabe strony, a ich wykorzystanie w praktyce często decyduje o przebiegu całej bitwy. Szturmowiec błyskawicznie przemieszcza się po polu walki, wspierając nacierające oddziały, podczas gdy Inżynier staje się niezastąpiony w starciach pojazdowych. Medyk z kolei powrócił do tego co robi najlepiej – czyli leczenia i wyciągania kompanów nawet z najbardziej beznadziejnych sytuacji. Co istotne, tym razem wybór klasy nie jest jedynie kosmetyczny.


Jednocześnie elastyczność nowego systemu bywa jego przekleństwem. Twórcy dali nam dużą swobodę w konfiguracji ekwipunku, ale momentami jest jej aż za dużo. Modyfikacje, dodatki, specjalizacje, ulepszenia… wszystko to potrafi przytłoczyć, zwłaszcza na początku zabawy. Czasem trudno połapać się, które elementy naprawdę dają przewagę, a które są tylko efektownymi ozdobnikami. W rezultacie pierwsze godziny spędzone w menu potrafią być bardziej stresujące niż sama walka.

Udany powrót na front

Multiplayer w Battlefield 6 jest powrotem do jakości, na który czekali wszyscy fani serii. To widowiskowa, intensywna i miejscami wręcz przytłaczająca wojna, która jednocześnie potrafi dać wiele satysfakcji, doprowadzając do zgrzytania zębami i palpitacji serca. 


W odpowiednim towarzystwie trudno oderwać się od ekranu, no ale właśnie. Jest to zdecydowanie gra dla osób, które już wcześniej rozkoszowały się wojną w poprzednich odsłonach i mają swoją stałą, zaufaną kompanię braci i sióstr. W innym przypadku łatwo jest się odbić od grania z przypadkowymi turystami, natłoku opcji oraz możliwości. Mimo wszystko to właśnie multiplayer jest czynnikiem, który powinien zadecydować o zakupie Battlefield 6. To właśnie w nim bije prawdziwe serce serii. A w nowej odsłonie bije wyjątkowo mocno i głośno!  Zatem uspokajam – tak, Battlefield powrócił i miejmy nadzieję, że ta wojna szybko z naszych domostw nie zniknie.

Nasza ocena: 8.5/10

Wróć

Właściciel serwisu: TERG S.A. Ul. Za Dworcem 1D, 77-400 Złotów; Spółka wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego w Sądzie Rejonowym w Poznań-Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu, IX Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod nr KRS 0000427063, Kapitał zakładowy: 41 287 500,00 zł; NIP 767-10-04-218, REGON 570217011; numer rejestrowy BDO: 000135672. Sprzedaż dla firm (B2B): dlabiznesu@me.pl INFOLINIA: 756 756 756