Czy jeden człowiek może zapoczątkować rewolucję? Gdy w roku 2014 chiński twórca Yang Bing rozpoczął pracę nad swoją grą, a następnie, dwa lata później, ogłosił ją światu, wszyscy fani azjatyckiej szkoły RPG wstrzymali oddech. Od tego czasu sporo wody w Wiśle przepłynęło, a Lost Soul Aside otrzymało oficjalne wsparcie Sony poprzez program China Hero Project. Po latach oczekiwań gra wreszcie ujrzała światło dzienne, a my możemy przekonać się, co kryje się za tą zbłąkaną duszą.
Największymi inspiracjami dla Lost Soul Aside były gry z serii Devil May Cry i piętnasta odsłona Final Fantasy. Twórca nie ukrywał, że zależało mu głównie na stworzeniu gry akcji z elementami RPG. Jak się okazuje, jest to zarówno wadą, jak i zaletą tytułu. Już wyjaśniam.
Fabuła jest zdecydowanie najsłabszym ogniwem gry. Wyraźnie daje się odczuć, że opowiadanie złożonych historii nie jest najsilniejszą stroną twórcy. O ile sam świat przedstawiony potrafi miejscami zauroczyć, tak intryga, w którą zostajemy wplątani, w wielu momentach jest zwyczajnie pozbawiona sensu i polotu. Nie istnieje tu jakikolwiek związek przyczynowo-skutkowy, a większość sytuacji odbywa się na zasadzie przypadku – jak chociażby poznanie przez głównego bohatera towarzyszącego mu smoka. Na domiar złego fabułę jedynie pogrążają sztywne, banalnie napisane dialogi i nieciekawe postacie poboczne.
Bardzo starałem się polubić Kaisera i spółkę. Ale trudno brać na poważnie sceny, w których bohater prezentowany jest jako wybitny wojownik, a następnie otrzymuje do walki byle jaką pałkę, bo okazuje się, że nie posiada żadnej broni. Takich nieścisłości i fabularnych kwiatków jest w grze niestety od groma. A nawet w nielicznych momentach, gdy faktycznie zaczyna dziać się coś ciekawego, szybko jesteśmy sprowadzani do parteru przez głupiutkie, naciągane rozwiązania scenariusza.
No ale właściwie, kim jest Kaiser i o co w tym wszystkim chodzi? Inspiracje Final Fantasy widać na każdym kroku. Już pierwsze zadanie w wielu aspektach przypomina kultowe otwarcie Final Fantasy VII – Bombing Mission. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie wspomniane już, nie do końca udane przedstawienie wydarzeń.
Kaiser jest typowym przedstawicielem bohaterskich rebeliantów. Jest przystojny, małomówny – co oczywiście sprawia, że jest bardziej tajemniczy – i ubiera się w kozacki czarny płaszcz, który aż krzyczy z ekranu: "to ja jestem protagonistą tej gry!" Kaiser nie jest w swojej walce osamotniony. Choć przez większość gry przemierza lokacje samotnie, w jego walce o losy świata towarzyszą mu różne postacie, które, rzecz jasna, stanowi poczet seksownych, wręcz idealnych kobiet. Chińskie gry już nas do takiego stanu rzeczy przyzwyczaiły i w zasadzie nie ma w tym absolutnie niczego złego. Ot, zamierzeniem twórcy było, by wszyscy byli piękni i młodzi – i ta sztuka udała mu się znakomicie.
W zasadzie, bez przydługawych wstępów, wrzuceni jesteśmy w sam środek akcji i szybko poznajemy drugiego bohatera – legendarnego smoka Arenę. To właśnie dzięki jego pomocy nasz bohater uzyskuje z czasem coraz potężniejsze i bardziej widowiskowe moce. I… to by było na tyle. Jak zwykle okazuje się, że świat stoi na granicy zagłady, a dodatkowo protagonistę do przodu popycha również osobisty powód, którym w tym przypadku jest próba odzyskania duszy jego młodszej siostry. Nic odkrywczego, ale też w wielu grach bywało znacznie gorzej.
Dobrnęliście do tego miejsca i w waszych oczach Lost Soul Aside rysuje się jako słaba gra? Nic bardziej mylnego. Cała ta, niezbyt udana otoczka fabularna stanowi jedynie otoczkę dla prawdziwej, skrywanej w środku esencji tytułu – a są nią widowiskowe walki. Właśnie w nich objawia się największa inspiracja legendarną serią Devil May Cry. Choć początkowo, jak w każdej grze, Kaiser nie dysponuje dużym zakresem ruchów i ataków, po poznaniu Areny zaczyna bardzo szybko nadrabiać zaległości.
Przygodę rozpoczynamy od najbardziej standardowej broni, czyli jednoręcznego miecza. Z czasem, poprzez wydarzenia fabularne, dane jest nam odblokować większe pokłady mocy naszego smoczego towarzysza, a co za tym idzie – kolejny przypisany temu oręż. Finalnie do arsenału Kaisera dodamy wielkie miecze, włócznie i kosy. Każdy rodzaj broni to zupełnie inny styl rozgrywki i odczuwanie walki. Przykładowo, wielkie miecze są znacznie wolniejsze, ale zadają większe obrażenia, natomiast kosy dają najlepszą kontrolę nad polem walki, pozwalając chociażby przyciągać do siebie przeciwników.
Ataki możemy łączyć – w zasadzie w każdej chwili przełączamy bronie, tworząc efektowne i efektywne kombinacje ciosów niczym w najlepszych seriach anime. Jednocześnie Lost Soul Aside nie zapomina o swoich korzeniach RPG. Każda broń posiada własne drzewko rozwoju, na którym znajdują się zarówno zdolności pasywne, jak i nowe ataki. Przy czym nie są to jedynie zapychacze – praktycznie przy każdym ulepszeniu faktycznie odczuwamy różnicę w walce. Należy jedynie pamiętać, że od razu nie jesteśmy w stanie ulepszyć wszystkiego i warto zastanowić się przed wydaniem punktów zdolności. Na szczęście gra bardzo sprawnie dozuje nam, poprzez fabułę, otrzymywanie nowych "zabawek zagłady", zatem będziemy w stanie w miarę sensownie rozwinąć niemal każdą broń.
Warto też nadmienić, że każdy oręż jesteśmy w stanie w niewielkim stopniu modyfikować poprzez znalezione przedmioty kosmetyczne. Nie tylko zmieniają wygląd broni (choć nie jest to aspekt dopracowany), ale przede wszystkim dodają różnego rodzaju pasywne bonusy. Jak więc widzicie, w tym zakresie jest naprawdę co robić. Jednak to dopiero początek!
Zobacz także: Lost Soul Aside - wymagania PC
Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby po poznaniu smoka ten nic nie robił. W istocie Lord Arena, jak lubi o sobie mówić nasza gadzina, jest głównym dystrybutorem magicznych mocy Kaisera. Podobnie jak ma to miejsce w przypadku broni, zdolności naszego towarzysza będziemy mogli z czasem rozwijać. Nie tylko otrzymamy nowe, bardziej potężne ataki, ale przede wszystkim odkryjemy inne elementy, które znacząco wpływać będą na przebieg walk.
Dzięki zdolnościom Areny będziemy w stanie chociażby zamrozić i spowolnić przeciwników, ustawić na polu walki drzewo, które przywraca zdrowie bohatera, a nawet nałożyć kamienne tarcze, które redukują otrzymywane obrażenia i same zadają je wrogom. Choć wybór jest olbrzymi, twórca postanowił jeszcze bardziej go urozmaicić i tak każdą zdolność jesteśmy w stanie usprawnić, nadając jej dodatkowe, unikalne cechy.
Aby jednak nie było zbyt łatwo, zaklęcia Areny nie przychodzą do nas same. Najczęściej odblokowujemy nowe poprzez pokonanie silnych bossów. Większość z nich, w odróżnieniu od zwykłych przeciwników, stanowi naprawdę spore wyzwanie i musiałem czasem kilkakrotnie podchodzić do danego starcia. Ale nie należę też do wymiataczy gatunku, więc jeśli czuliście się jak ryba w wodzie grając w Devil May Cry czy Bayonettę, na pewno poradzicie sobie lepiej ode mnie. Jedno jest pewne – pokonywaniu każdego z kluczowych bossów towarzyszy niesamowita frajda, a finalnie także satysfakcja po zadaniu ostatecznego ciosu.
Od technicznej strony produkcja potrafi zrobić wrażenie. Zwłaszcza gdy mówimy o wyglądzie poszczególnych lokacji. Piękne krajobrazy, monumentalne świątynie czy wszechobecne kryształy wyraźnie wskazują na inspirację serią Final Fantasy. Choć modele postaci i przeciwników mogłyby być nieco lepsze i czasem odstają od świata przedstawionego, całości nie można odmówić pomysłu i fantazji. Najważniejsze, że świat gry przemierza się przyjemnie – tylko tyle albo aż tyle. Przez całą rozgrywkę nie czułem znużenia lokacjami, a bardziej męczyła mnie wspomniana już średniej jakości fabuła.
No dobrze, fabuła i błędy, które niestety w grze występują. Muzyka, choć bardzo klimatyczna, potrafi czasami przyciąć, a dźwięki błędnie przypisują się do danej postaci lub wroga. Kamera w niektórych lokacjach bywa frustrująca, choć myślałem, że czasy, w których musieliśmy się o to martwić, już bezpowrotnie minęły. W czasie rozgrywki napotkałem też na kilka przypadków, gdy niektóre animacje postaci i wrogów zaczęły na siebie nachodzić, tworząc irytujące glitche. Jednak żaden z tych problemów nie był tak poważny jak spadki animacji – o dziwo, nawet w mniej wymagających lokacjach. Nie zdarzało się to często, ale gra pod względem technicznym nie należy do topowych tytułów z górnej półki. Z tego względu też uważam, że nie powinny występować w niej problemy z wydajnością. Myślę, że z czasem większość błędów zostanie naprawiona poprzez łatki, ale uczciwie uprzedzam, że obecnie nadal mogą one występować.
Lost Soul Aside zdecydowanie nie jest grą dla każdego. Jeśli preferujecie staroszkolne podejście do przedstawiania historii, jak to miało miejsce w klasycznych grach akcji, a przy tym nastawiliście się po prostu na ładne i widowiskowe walki – odnajdziecie się tu doskonale. Biorąc pod uwagę, że grę powołał do życia jeden twórca, trudno nie pochwalić jego pasji i włożonego serca, które naprawdę są tu wszechobecne. Ale z tego samego powodu nie oczekujcie gry, która mogłaby konkurować z największymi molochami gatunku.
To tytuł głównie dla fanów wielokrotnie wspominanego już Devil May Cry – ci mogą śmiało dorzucić do oceny końcowej jedno oczko. Natomiast osoby, które poza akcją szukają także rozbudowanej historii i ciekawych bohaterów, poczują bez wątpienia duże rozczarowanie. Lost Soul Aside to solidna baza na przyszłość i porządna gra akcji. Nie pokocha jej każdy, ale gdy już trybik zaskoczy, na pewno dostarczy dobrej zabawy na kilkanaście godzin, przy maksowaniu może nawet dłużej. Jeśli należycie do graczy, którzy przekładają rozgrywkę ponad fabułę – zdecydowanie warto.
Nasza ocena: 6/10