Fani zbrojnych konfliktów w końcu się doczekali. Choć Battlefield przez ostatnie lata raczej leczył rany niż faktycznie walczył, tak nowa odsłona przypomina nam wszystkim, czym naprawdę powinna być ta zbrojna seria. Czy kampania fabularna Battlefield 6 dostarcza wystarczająco emocji, by mówić o niej, że nie jest jedynie dodatkiem dla trybu wieloosobowego?
Na początku jeszcze raz podkreślę. Obecna recenzja dotyczy wyłącznie kampanii fabularnej Battlefield 6. Niestety, poprzez zapchane serwery, nie udało mi się jeszcze ograć multiplayer na tyle, by wydać o nim odpowiednią opinię. Z drugiej strony, skoro tyle osób cały czas gra, źle być nie może, prawda? Informacje o trybie wieloosobowym pojawią się na dniach i wówczas recenzja zostanie o nie zaktualizowana. Z tego samego powodu w tym samym czasie pozwolę sobie wystawić ocenę końcową. Tyle słowem informacji, wróćmy do tego, o czym napisać już mogę.
Czy Battlefield 6 ma dobrą historię? Napiszę przewrotnie: i tak, i nie. Jeśli brać ją pod kątem scenariusza, to nie stoi ona na najwyższej półce i jest banalna niczym średniej klasy wojenne kino akcji. Przedstawiony w grze konflikt jest mało wiarygodny i często przejawia braki w logice. Historia jest bardziej pretekstem do tego, by serwować nam kolejne misje i w jakiś sposób tłumaczyć, dlaczego trafiliśmy właśnie w takie, a nie inne rejony świata.
Jednocześnie muszę przyznać, że niczego więcej po prostu się nie spodziewałem. Może właśnie dlatego, mimo utartych schematów – takich jak wewnętrzny wróg – przechodzenie kolejnych etapów sprawiało mi sporą frajdę. Battlefield 6 jest bowiem niczym długa wizyta w kinie. Nie zawsze w pełni satysfakcjonująca, ale na tyle widowiskowa i efekciarska, że bardzo łatwo się w nią wciągnąć. Zwłaszcza że, jakby nie patrzeć, odczuwamy wszystko niejako na własnej skórze i bierzemy czynny udział w każdej minucie konfliktu, a nie jesteśmy jedynie biernymi widzami. Ale o co tak naprawdę walczymy?
Gra wrzuca nas w realia, w których NATO stoi na skraju rozpadu, a tajemnicza firma wojskowa Pax Armata, wykorzystując geopolityczny chaos, próbuje przestawić globalną równowagę sił na własną korzyść. Gdzieś w tle pojawiają się motywy wewnętrznej walki agencji wywiadowczych i oczywiście zdrady. Powiedziałbym, że standard. Dla nas bardziej istotne jest, że próbujemy to wszystko jakoś posklejać, przejmując kontrolę nad elitarną jednostką zwiadowczo-bojową Dagger 13.
Dagger 13 to jednostka złożona z prawdziwych wymiataczy i specjalistów, choć nie zawsze to widać w samej rozgrywce. Mimo swoich specjalizacji każda z dostępnych postaci może z takim samym powodzeniem korzystać z każdej broni. Rozumiem doskonale, że taki zabieg był konieczny. Jakby nie patrzeć, poprzez szereg misji sterujemy różnymi postaciami, więc ograniczenia nie są tu wskazane, ale czasami miałem wrażenie, że role poszczególnych żołnierzy są jedynie umowne pod samą fabułę. Wiele misji skonstruowanych zostało jednak w taki sposób, że w domyśle lepiej sprawdza się dany typ broni.
A przyznać trzeba, że same misje są bardzo zróżnicowane i należy za nie pochwalić twórców. Praktycznie przez cały czas rozgrywki nie poczułem znużenia, bo serwowano mi zupełnie coś nowego. Bardziej uszczypliwi powiedzą, że trudno poczuć znużenie poprzez pięć godzin rozgrywki. Faktycznie, kampania nie należy do najdłuższych. Za pierwszym razem, jeśli gracie spokojnie, szukacie znajdek, a nie tylko szarżujecie do celów misji, przejście fabuły zajmuje jakieś 5–6 godzin.
No niewiele… Jednak intensywność misji sprawia, że trudno określić ten czas jako stracony. Zwłaszcza że kampanię w Battlefield 6 najlepiej odbiera się jako doświadczenie filmowe i najlepiej rozłożyć je sobie na kilka wieczorów w czasie. Gdy dodamy do tego możliwość powtarzania misji po ukończeniu gry oraz wyzwania, wskazany czas całkiem się wydłuża.
W czasie gry trafimy do różnych części świata. Realia konfliktu poznajemy dzięki wprowadzeniu w Gruzji, ale bardzo szybko przenosimy się na Gibraltar, na który składają się w zasadzie aż dwa zadania, w tym rewelacyjnie zrealizowana misja desantowa. Odwiedzimy także nowojorskie metro oraz Brooklyn – muszę przyznać, że są to chyba moje ulubione zadania w całej kampanii – oraz Egipt, w którym wskakujemy za stery czołgu i… no, robimy to, co czołg robi najlepiej. Wisienkami na torcie okazały się ostatnia misja, w której bierzemy udział w ostatecznym ataku na Pax Armatę, oraz poprzedzająca ją misja w Tadżykistanie, która jako jedyna ma bardziej otwartą konstrukcję i większą mapę. Łącznie bierzemy udział w dziewięciu zróżnicowanych zadaniach i mimo niewielkiej ilości zawsze jest ciekawie.
Skoro mówimy o wojnie, nie mogło obejść się bez ran. Nie będę narzekać na liniowość większości misji, bo po prawdzie osobiście preferuję taki styl rozgrywki od otwartych światów. Nie da się jednak nie narzekać na problemy techniczne, które pomimo zaledwie kilku godzin rozgrywki w grze występują.
Zacznijmy od sojuszników, którym w czasie zabawy możemy wydawać kluczowe polecenia. W większości przypadków działa to zaskakująco dobrze, ale zdarzają się sytuacje, że nasi kompani stoją bez ruchu, znikają na naszych oczach lub nawet przez chwilę lewitują w powietrzu. Umiejętność lewitacji jest tu zresztą powszechna, bo dotyczy również pomniejszych obiektów, takich jak doniczki, butelki czy krzesła. W czasie jednego zadania jeden z moich towarzyszy zaczął strzelać… z brzucha. Na domiar złego robił to nieustannie, nawet gdy nie było w pobliżu wrogów. Może wydawać się to śmieszne, ale totalnie rozłożyło klimat całej misji, którą musiałem zresetować.
Bardzo irytujące jest również ostrzeżenie o opuszczeniu strefy misji. Rozpoczyna się krótkie odliczanie i musimy rozpocząć od ostatniego punktu kontrolnego. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że kilka razy podążałem dokładnie tymi samymi ścieżkami co moi kompani, ale gra pomachała mi palcem, uważając, że robię coś nieprawidłowego. Samo odliczanie jest natomiast na tyle szybkie, że rzadko kiedy da się już wrócić do strefy.
Nie uświadczyłem natomiast żadnych spadków animacji ani problemów z optymalizacją. Battlefield 6 działa stabilnie, no przynajmniej w wersji konsolowej – grę przechodziłem na standardowej wersji konsoli PlayStation 5.
Zobacz także: Battlefield 6 – wymagania PC
Kampania Battlefield 6 wygląda pięknie, wręcz filmowo. Poszczególne misje są pod względem wizualnym zróżnicowane i dają poczucie faktycznego w nich uczestniczenia. Seria od zawsze znana była ze znakomitej destrukcji środowiska i nie inaczej jest w nowej odsłonie. Większość obiektów w grze można zniszczyć i napisać, że wygląda to spektakularnie, to jakby nic nie napisać. Upadające kolumny, łamiące się mosty czy też rozsypujące się w gruz całe budynki… można naprawdę poczuć się niczym na wojnie.
Zwłaszcza że zróżnicowano również fizykę poszczególnych broni. Przyznaję, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale bardzo odpowiada mi to, jak różnie w czasie strzelania wypadały poszczególne typy karabinów, strzelb, pistoletów czy gadżetów. Ot po prostu czuje się mniej więcej ich ciężar, odrzut czy czas przeładowywania. Może nie jest to hiperrealizm, ale mi w zupełności wystarczyło.
Całości dopełnia jak zwykle epicka ścieżka dźwiękowa, która dodatkowo pompuje w nas adrenalinę. Tym razem za muzykę odpowiada znany filmowy kompozytor Henry Jakcman, którego charakterystyczne brzmienie mogliście usłyszeć w wielkich hollywoodzkich hitach, jak Jack Reacher: Nigdy nie wracaj, Kong: Wyspa Czaszek, Kingsman: Tajne Służby czy Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów. Dla graczy natomiast bardziej istotne są jego projekty przy serii Uncharted. Tak więc, biorąc pod uwagę dorobek kompozytora, można napisać, że w Battlefield 6 poczuł się on niczym ryba w wodzie.
Jaka jest zatem kampania w Battlefield 6? Pełna skrajnych emocji, nie tylko na ekranie. To filmowe doznanie na kilka wieczorów i to bardziej w stylu amerykańskich akcyjniaków niż wybitnego kina. Bardziej przystawka do głównego dania, którym jest jak zwykle multiplayer. Jednocześnie nie odmówię twórcom pomysłów na poszczególne misje. Te są na tyle zróżnicowane, że bardzo szybko można przymknąć oko na zbyt podziurawioną historię. Jeśli zatem chcecie zrobić sobie przerwę od towarzyskich zmagań, będzie to satysfakcjonująca odskocznia na kilka godzin, która stanie się kropką nad i waszego obcowania z tytułem.
Jeśli zaś chodzi o sam tryb multiplayer – wrócimy do niego za kilka dni, tak więc do napisania i do zobaczenia na polu walki!
Nasza ocena: BRAK (zostanie dodana razem z trybem multiplayer)