Eline Van der Velden, holenderska aktorka i producentka, od pewnego czasu eksperymentuje z wykorzystaniem sztucznej inteligencji w produkcji filmowej. Jej najnowszym pomysłem jest Tilly Norwood – cyfrowa postać, którą określa jako w pełni gotową do występowania w telewizji i filmach. W założeniu miała być przyszłością branży, czymś na miarę nowej Scarlett Johansson lub Natalie Portman. Rzeczywistość okazała się jednak mniej entuzjastyczna.
Projekt został zaprezentowany podczas Festiwalu Filmowego w Zurychu przez firmę Xicoia, czyli odział AI należący do produkcyjnej spółki Van der Velden – Particle6. Twórcy przekonywali, że dzięki aktorom generowanym przez AI da się znacząco obniżyć koszty produkcji, nawet o 90 procent, przy jednoczesnym zachowaniu jakości i kreatywności. Argumentowali też, że widzowie bardziej przejmują się samą historią niż tym, kto ją odgrywa, więc postaci tworzone przez algorytmy mogłyby z powodzeniem zastąpić prawdziwych ludzi, których oglądamy na ekranach telewizorów.
Pomysł został jednak szybko i zdecydowanie skrytykowany przez SAG-AFTRA, czyli amerykański związek zawodowy aktorów. Według organizacji projekt Van der Velden podważa sens pracy artystów i sprowadza ich dorobek do danych treningowych dla modeli AI. W oświadczeniu SAG-AFTRA napisało wprost, że nie zgadza się na zastępowanie ludzi syntetycznymi wykonawcami. Ich zdaniem takie praktyki są nie tylko nieetyczne, ale mogą też naruszać prawo. Szczególnie jeśli wykorzystano głosy i wizerunki prawdziwych osób bez ich zgody.
Krytyka dotyczy nie tylko kwestii prawnych. Tilly Norwood została określona jako pozbawiona duszy, nijaka i mało wiarygodna emocjonalnie. W komentarzach pod materiałami promującymi projekt trudno znaleźć pozytywne opinie. Większość widzów określa ją jako dziwną, sztuczną i nieprzekonującą. Część żartuje, że aktorka AI może znajdzie swoje miejsce w memach albo produkcjach dla dorosłych, ale raczej nie w mainstreamowej rozrywce.
Niektóre głosy z branży były jeszcze ostrzejsze. Aktorka Mara Wilson napisała wprost, że zamiast tworzyć „nową twarz” z algorytmu, można było po prostu zatrudnić jedną z wielu młodych kobiet, których wizerunki najprawdopodobniej posłużyły do treningu modelu. Dodała, że taki projekt to nie innowacja, tylko sposób na ominięcie systemu wynagrodzeń i praw autorskich.
W odpowiedzi na falę krytyki Van der Velden zmieniła narrację. Zamiast mówić o aktorce AI jako o przyszłej gwieździe ekranu, zaczęła przedstawiać ją jako artystyczny eksperyment. Jej zdaniem postać powstała po to, by wywołać dyskusję i pokazać, jak daleko może zajść AI w kreowaniu postaci zbliżonych do człowieka. Sztuczna inteligencja jest wszak dostępna na szeroką skalę, można mieć do niej dostęp zarówno z komputera PC jak i smartfona, a co za tym idzie, daje zarówno możliwości, jak i niesie za sobą pewne ryzyko. W tym konkretnym przypadku zamiast „nowej Scarlett Johansson” jest „projekt z pogranicza sztuki i technologii”, aczkolwiek pytania na tle etyczno-moralnym pozostają otwarte.
Pytanie, czy faktycznie mamy tu do czynienia z prowokacją, czy może próbą przetestowania granic prawa i cierpliwości branży, pozostaje otwarte. Na razie jednak projekt Tilly Norwood bardziej odstrasza, niż inspiruje. Choć technologia stoi za nim imponująca, to emocjonalnie – i artystycznie – nie udało się osiągnąć niczego, co przekonałoby odbiorców, że cyfrowa aktorka może faktycznie konkurować z prawdziwą.