Zdjęcia w 8K nie robią już na nikim wrażenia, dlatego pewien hobbysta postanowił pójść w zupełnie przeciwnym kierunku. Zamiast inwestować w nowoczesny sprzęt, rozebrał starą mysz komputerową i stworzył z niej działający aparat. Efekt? Aparat o rozdzielczości 30×30 pikseli, potrafiąca zapisać obraz w zaledwie 64 odcieniach szarości. To nie żart, ale to prawdziwy projekt, który zachwycił społeczność miłośników elektroniki i fotografii lo-fi.
Za projektem stoi użytkownik Reddita o pseudonimie Dycus, który z czystej ciekawości postanowił sprawdzić, czy sensor optyczny z myszy komputerowej może posłużyć do rejestrowania obrazu. Wykorzystał układ ADNS-3090, który w normalnych warunkach analizuje ruch kursora na podkładce. Tym razem jednak stał się sercem zmyślnego aparatu.
Całość zamknięto w obudowie wydrukowanej na drukarce 3D, a zasilanie zapewnia niewielki akumulator litowy. Urządzenie wyposażono w ekran OLED, który pozwala podejrzeć zdjęcia, oraz pamięć FRAM o pojemności 32 kB — wystarczającą, by przechować około 48 zdjęć. Autor musiał samodzielnie napisać kod sterujący, ponieważ biblioteki dostępne online były zbyt wolne dla jego potrzeb.
Budowa aparatu zajęła mu około 65 godzin – od pierwszego pomysłu po gotowy prototyp. To niewiele, biorąc pod uwagę, że efekt końcowy to w pełni działające urządzenie o niepowtarzalnym charakterze. Projekt, który w oczach wielu mógłby być jedynie zabawą, okazał się przemyślanym, dopracowanym pomysłem w duchu DIY.
W czasach, gdy każdy smartfon upiększa zdjęcia automatycznie, aparat Dycusa wydaje się niemal archaiczny. Jego możliwości są skromne: 30×30 pikseli, 64 odcienie szarości i zero kolorów. Ale właśnie to sprawia, że projekt przyciągnął już tak dużą uwagę fanów fotografii. Każde zdjęcie jest surowe, rozmazane, wręcz prymitywne, mimo wszystko... intrygujące.
Autor wyposażył urządzenie w kilka trybów pracy, w tym pojedynczy, seryjny, panoramiczny (smear) oraz eksperymentalny tryb cowboy. Efekty przypominają wczesne gry komputerowe albo fotografie z pierwszych kamer cyfrowych sprzed trzech dekad i w tym właśnie tkwi urok projektu. Estetyka lo-fi staje się tu świadomym wyborem artystycznym, a nie jego ograniczeniem.
Zdjęcia wykonane tym aparatem nie są ładne w klasycznym sensie tego słowa, ale według wielu użytkowników posiadają duszę mają. Przypominają, że fotografia to nie tylko ostrość i kolory, lecz przede wszystkim sposób patrzenia.
Projekt Dycusa to także manifest w sprawie odpowiedzialnego podejścia do elektroniki. Zamiast kupować nowe podzespoły, twórca sięgnął po elementy, które w większości domów leżą zapomniane w szufladzie. Stara mysz, kilka przewodów, mikrokontroler, drukarka 3D – to wystarczyło, by tchnąć w elektrośmieci nowe życie.
To podejście doskonale wpisuje się w filozofię DIY (Do It Yourself) i recyklingu technologicznego. W czasach, gdy większość sprzętu projektowana jest z myślą o krótkim cyklu życia, tego typu inicjatywy pokazują, że technologia może być długowieczna i kreatywna zarazem. Co więcej, projekt jest świetnym przykładem edukacyjnego potencjału elektroniki. Uczy cierpliwości, precyzji i logicznego myślenia.
Aparat lo-fi nie jest więc tylko gadżetem. To przypomnienie, że tworzenie czegoś własnymi rękami wciąż potrafi dostarczyć więcej satysfakcji niż zakup kolejnego gotowego produktu.
Czy w świecie high-tech jest jeszcze miejsce na prostotę? Dycus pokazuje, że tak. Jego aparat nie konkuruje z nowoczesnymi lustrzankami czy smartfonami – to zupełnie inna kategoria. To bardziej eksperyment, który łączy technologię z artystycznym gestem. A to już w pełni wystarcza.
Aparat zbudowany z myszy komputerowej jest jak współczesna odpowiedź na ruch lo-fi w muzyce. Im mniej cyfrowych udogodnień, tym więcej autentyczności. W erze, w której każda aplikacja oferuje idealne kadry, projekt Dycusa staje się symbolem buntu przeciwko doskonałości. Bo czasem to właśnie niedoskonałość tworzy klimat i emocje.